DUNU Tai-Chi IEM

27 maj 2021

DUNU Tai-Chi IEM

DUNU jest jedną z wschodzących gwiazd w świecie IEM. W ciągu zaledwie dwóch lat DUNU wypuściło na rynek całą linię świetnych słuchawek IEM, od podstawowych Tridentów (moje ulubione budżetowe IEM), po średniej klasy Tai-Chi. Tak naprawdę to właśnie Tai-Chi jest tym, co zostanie dziś zrecenzowane.

Opakowanie Tai-Chi jest podobne do innych IEM-ów w ofercie DUNU. Jest to proste, dwuczęściowe opakowanie, z rękawem przykrywającym pudełko z magnetyczną klapką, która otwiera się, by ukazać Tai-Chi w pełnej krasie. W środku znajduje się ogromna ilość akcesoriów, w tym dwa (!) futerały, adapter samolotowy, adapter 6,3mm oraz tajemnicze pudełko. W tym magicznym pudełku znajduje się sześć par tipsów, ściereczka z mikrofibry, dodatkowa para ślizgaczy oraz wiele par tłumików akustycznych, o których opowiem później.

Tai-Chi to pięknie wykonane IEM, szczególnie w tym przedziale cenowym. Kabel ma srebrną żyłę i jest bardzo przyjemnie gruby. Wtyk to typowy wtyk kątowy DUNU i taki sam rozgałęźnik Y. Moją ulubioną cechą kabla jest genialny organizer na kabel wbudowany w sam kabel. To jest genialne. Chciałbym, aby inne firmy zaadaptowały ten pomysł. Prawdopodobnie uratowałoby to życie wielu IEM-om. Mnie na pewno uratuje. Daje mi powód, aby je zawinąć zamiast zwijać w kulki. W końcu organizer jest wbudowany; równie dobrze można go użyć, bo inaczej będzie przeszkadzał.

Teraz przejdźmy do samych IEM-ów. Jedną z rzeczy, których nie widziałem na zdjęciach jest to, że na samych IEM-ach jest Tai-Chi, co prawdopodobnie wpływa na ich nazwę. Obudowa IEM ma ładny, zaokrąglony kształt, który idealnie pasuje do moich uszu. Jednakże, port basowy czasami wbija się w mój tragus, co staje się irytujące po pewnym czasie. Wątpię, by było wiele uszu, do których Tai-Chi nie pasowałyby, ale powinien to być czynnik, który należy rozważyć przed zakupem tych słuchawek.

Teraz o porcie basowym: Tai-Chi posiadają fantastyczną funkcję, która pozwala użytkownikowi na lekką zmianę ilości basu, jaki Tai-Chi emitują. Bez włączonych tłumików brzmią one nieco muląco, z nieco lepszym rozciągnięciem. Ale w sumie nie czuję, żeby dla mojego gustu tłumiki były konieczne. Ale to wspaniale, że DUNU w ogóle pozwala na taką opcję i jestem pewien, że wielu osobom spodoba się dźwięk bez tłumików. Martwię się jednak, że w pewnym momencie stracę wszystkie moje tłumiki. Straciłem już 4, bo mają tendencję do samoczynnego wypadania. Zanim przejdę do brzmienia, chciałbym zaznaczyć, że ciemny, wyluzowany dźwięk Tai-Chi jest przeciwieństwem moich preferencji, więc proszę traktować to, co powiem z przymrużeniem oka. Będę pisał tę recenzję z punktu widzenia kogoś, kto chce szukać dźwiękowej nirwany poprzez inne sygnatury brzmieniowe niż moje preferowane, skupione na średnicy sanktuarium.

Bas z tłumikami był nieco bardziej wyrazisty niż myślałem, nawet gdy spojrzałem na wykres częstotliwości DUNU i uznałem go za wyidealizowany wynik. Jest on na północ od neutralnego, ale na południe od tego, co nazwałbym "basowym". Dla przykładu, przyjemne dudnienie, którego oczekuję w JLE Dub Mix z Indigo Children Puscifera nie jest tak wyraźne, jakbym sobie tego życzył. Znalazłem jednak coś, co mi się podoba w niższych rejonach. Stwierdziłem, że Tai Chi oddał bas w smyczkach znacznie, znacznie lepiej niż T-Peos H100. Barwa była o wiele bardziej poprawna niż w H100. Tai Chi posiada pewne poczucie powietrza, które pozwala na wydobycie drobnych szczegółów. Małe szarpnięcia strun są fantastycznie bogate jak na IEM w tym przedziale cenowym.

Kiedy jednak wyłączymy tłumiki basu, wszystko zaczyna się nieco rozpadać. W końcu dostałem to dudnienie, którego szukałem w muzyce elektronicznej (zaczyna się zbliżać do poziomu Monster Turbine Pro Gold), ale zaczyna się też trochę mulić. Brzmienie, które tak uwielbiałem z włączonymi tłumikami basu, po prostu nie pojawiło się po ich usunięciu. To doskonała lekcja fizyki.

Średnica z włączonymi tłumikami nie była moją ulubioną. Ale dla odniesienia, moimi głównymi słuchawkami są Beyerdynamic DT48, które są słuchawkami, które mają w zasadzie tylko średnicę, więc poprzeczka jest ustawiona dość wysoko. Mimo to środek nie był najgorszy (znów lepiej niż z T-Peos H100), a wręcz był dość kojący. To jasne, że DUNU miało na celu stworzenie przyjemnego IEM, kiedy słyszy się, co zrobiono ze średnicą. Uważam, że wokale są nieco stonowane, graniczące z zawoalowanymi, co czasami było irytujące (na przykład artysta taki jak Allen Stone, który wymaga raczej jasnych słuchawek, brzmiał stłumiony i nie miał takiego wpływu, na jaki liczyłem), ale to jest kompromis, który trzeba podjąć. Jazz nie był jednak tak dobry z Tai Chi, co wynikało z wyciszenia średnicy. Trąbki brzmiały jakby były wyciszone, saksofony miały ten sam los. Ale barwa, którą tak lubiłem w basie, przeniosła się na inne instrumenty. Nie było idealnie, ale znacznie lepiej niż z H100 i Sennheiser CX985. Podobają mi się.

Bez tłumików, średnica, podobnie jak bas, ucierpiała. Nowo wynurzony bas zaczął wdzierać się w środek, co jest jedną z moich bolączek w przypadku każdego rodzaju słuchawek. To był jeden z moich głównych zarzutów wobec Audio Technica M50, to powód, dla którego tak bardzo krytykowałem T-Peosa H100 i dlaczego w ogóle jestem taki spięty. Coraz trudniej mi zalecać, żeby tłumików nie używać, bo z włączonymi tłumikami dźwięk zmienia się z "ack" na "mniam".

Wysokie tony, podobnie jak średnica, są nieco stonowane. Przyznaję, może to dlatego, że przez ostatnie dwa miesiące moimi głównymi słuchawkami były Sony SA5000, ale uważam, że góra w Tai Chi jest gładka, bez iskrzenia czy czegokolwiek. Z pewnością nie ma na co narzekać w porównaniu z innymi słuchawkami IEM, które mają niewygodne szczyty, które sprawiają, że prawie nie da się ich słuchać, ale muszę zauważyć, że Tai Chi mają również kilka szczytów, które mogą być lekko irytujące w niektórych momentach. Nie jest to jednak na tyle dużo, aby narzekać, zwłaszcza, że nigdy nie spotkałem się z sybilancją. Przy wyłączonych tłumikach pojawia się najmniejszy sybilans (nie wiem dlaczego...), a kiedy już go usłyszałem, starałem się nie skupiać zbytnio na wysokich tonach. Zachowały jednak ogólną gładkość wytłumionego dźwięku, tylko z nieco mniejszą gładkością.

Scena dźwiękowa jest w porządku jak na IEM. Nie jest przestrzenna, nie jest też doskonała pod względem zdolności przestrzennych, ale rozprowadza dźwięk około stopy do przodu i 2 stóp w poprzek. Szczegółowość jest znacznie lepsza niż się spodziewałem po spokojnych słuchawkach IEM, ale wypada blado w porównaniu z moimi ACS T15 (modelowane jako cieplejsze Etymotic ER4), a nawet Monster Turbine Pro Copper. Jednakże, pokonuje T-Peos H100 i Sennheiser CX985. Jest mniej więcej na równi z Monster Turbine Pro Gold i, z tego co pamiętam, tylko trochę za Brainwavz B2.

Tai Chi dostarczane są z dwoma różnymi rodzajami końcówek. Jedna z nich to klon Sony Hybrid, która ma stożkową końcówkę. Jest też szara para, która nie jest zwężana. O dziwo, różnica jest dość zauważalna. Obie mają swoje zalety i wady. Czarne, zwężane końcówki mają nieco więcej wyższego środka, być może z powodu krótszej tuby. Jest też więcej średniego basu, ale nie jest on czysty. Szare końcówki brzmią lepiej niż czarne (nie ma żadnych niezręcznych akcentów, raczej wszystko jest zaakcentowane) i brzmią bardziej naturalnie. Hybrydowe końcówki dają podobny efekt jak usunięcie tłumików basu, z tą różnicą, że wyższa średnica jest jeszcze bardziej wyraźna, co jest po prostu bardzo irytujące. Z pewnością rozumiem ich atrakcyjność dla tych, którzy szukają zabawnego brzmienia. Czarne końcówki plus otwarte porty dają sygnaturę brzmieniową zbliżoną do Ultrasone (z pamięci).

To portal poświęcony wszystkiemu co związane ze sprzętem audio, dźwiękiem oraz muzyką. Autorem wszystkich artykułów jest Radosław Pasternak - pasjonat muzyki, na co dzień pracownik krakowskiego salonu muzycznego Nautilus.

Aktualności

/ /